O grzechach … po drugiej stronie lustra

Ostatnio jesteśmy często „in touch” – na wielu portalach, w wymianie maili, spotkaniach i telefonach. Koncepcja butikowego biura rekrutacji podoba się coraz większej ilości klientów. Kandydaci wracają do nas z pozytywnymi informacjami, że prowadzenie ich w procesie, informacje, kontakt oraz spotkania u klientów są na najwyższym poziomie … cieszy.. duma nas rozpiera, ale nie poprzestajemy na tym – chcemy być jeszcze lepsze i jeszcze bardziej widoczne

Od czasu do czasu czytam o grzechach rekruterów – że nie odpisują na maile, nie oddzwaniają, że nie wracają z feedbackiem, że nie personalizują „zajawek”, że mało wiedzą o ofertach, nie są konkretni i nie sypią „jak z rękawa” stawkami, które oferuje klient (zwłaszcza w projektach IT) itp. To wszystko prawda – takie taśmowe wiadomości, zapominanie o kandydatach, pozostawienie ich bez informacji, które można przekazać to zbrodnie, które nie przyczyniają się do budowania pozytywnego wizerunku profesjonalisty w tym zawodzie. Ponieważ litanie grzechów rekruterów napisano już nie jedną, ja dziś trochę o kandydatach i to o tych co to prezentują postawę „ no to się teraz o mnie starajcie – Ty rekruterze i TY kliencie- ja rozdaje karty”

Jestem doświadczona (za taką się uważam) .. pracuje w biznesie już 20 lat…. Jeszcze mam trochę do emerytury, ale trochę już za mną. Nikt mnie w szkole , na studiach czy innych szkołach nie uczył podejścia i poruszania się w biznesie – jedyna droga to własne obserwacje, doświadczenie, zasady i spotkania z ludźmi, którzy w tym obszarze mówili, doradzali i zachowywali się „jakoś” dali siebie poobserwować po to by „jakoś” potem przeszło przełożyć na siebie.

Do głowy by mi nie przyszło, żeby w procesie rekrutacji np. po prostu nie przyjść na spotkanie rekrutacyjne i go nie odwołać, nie poinformować o rezygnacji, zmianie planów… ani rekrutera a tym bardziej Klienta …a już zrobić to dwa razy?
Do głowy by mi nie przyszło, aby ubrać się na rozmowę we wczorajsze wymięte i poplamione ciuchy, nie wiedzieć o jakiej ofercie rozmawiamy oraz tego jakie zadania były do wykonania w ostatnim miejscu pracy i ile czasu na to poświęciłam.
Nie umiałabym stworzyć poprzez „copy-paste” CV, w którym w jednym okresie pracuje w Dubaju, USA, na Majorce oraz w Polsce i nie znam angielskiego nawet na poziomie komunikatywnym a w głównych zadaniach mam kontakt z klientami na tym rynku. O takim banale jak daty, dziury w CV już nawet nie wspominam.
Co ciekawe nie powiedziałabym klientowi, że w sumie to podjął mądrą decyzję że się ze mną spotkał bo zapłaciłam 500 zł za stworzenie profesjonalnego CV. Nie opowiadałabym żartów o blondynkach (sic!) i seksualnych aspektach na rozładowanie atmosfery, nie spóźniłabym się o całą godzinę na rozmowę mówiąc, że przejechałam ptaszka na ulicy i to wytrąciło mnie z równowagi tak bardzo,że zapomniałam adresu.
O dziwo – wszystkie te przypadki (zdarzyły się naprawdę) dotyczą ludzi młodych zaczynających dopiero karierę, którym się wydaje, że doświadczenie na danym stanowisku przez 2 -3 lata czyni go mistrzem w swojej dziedzinie.

Tak wiem jako rekruter, mam dociekać , sprawdzać ale muszę też oceniać i szukać potencjału– otóż mam swoje zdanie na temat takich kandydatów i nie rekomenduję ich do Klienta bo jeśli dziś nie mają pokory, motywacji, umiejętności społecznych to może sprawdzi się powiedzenie „Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał.”

p.s. u mnie na podwórku mówiło się też : „Nie bądź taki do przodu, bo Ci z tyłu zabraknie”

Sylwia Kłyczek